Autorka recenzji: KAROLINA ŁUCZAK
Kontrasty
Smutny i poruszający, lecz jednocześnie zabawny. "Moje córki
krowy" - komediodramat wyreżyserowany przez Kingę Dębską - to film
podejmujący trudną tematykę, lecz ukazujący ją w taki sposób, aby nie pozostawić
widza w przygnębieniu.
Historia dwóch sióstr o zupełnie różnych charakterach, które pod wpływem
choroby matki zmieniają się. Los zmusza je do zakopania topora wojennego -
kobiety będą opiekowały się swoim despotycznym, ale jakże kochanym, tatą, który
przez własną chorobę staje się "dużym dzieckiem".
Reżyserka stawiając bohaterów w tak trudnej życiowej sytuacji, pokazuje
nam, że nie istnieje instrukcja, szablon "jak zachować się w obliczu
śmierci bliskiej osoby". Należy żyć chwilą, oddać się emocjom - nie
powstrzymywać ani smutku, ani radości.
Film ten to właśnie przeplatanka tych
uczuć, odzwierciedlenie prawdziwego życia, nie ma tam kłamstwa,
przekoloryzowania sytuacji - jest za to naturalność.
Połączenie przemyślanego scenariusza z świetną grą aktorską, wpływa na
pozytywny odbiór filmu, a zestawienie tragizmu i komizmu daje lekkość w
ukazaniu trudnych momentów. Podjęta tematyka skłania do refleksji. Film jest
produkcją wartą polecenia.
Śmiech jak i łzy
Film ukazuje historię dwóch sióstr,
które więcej dzieli niż łączy. Można powiedzieć, że łączą ich tylko rodzice.
Starsza siostra - Marta - jest znaną
aktorką. Ma córkę, którą samotnie wychowuje. Młodsza - Kasia - jest nauczycielką w
szkolę, Ma męża i syna. Mieszka z rodzicami.
Ich świat wywraca się do góry
nogami, kiedy jedna z najbliższych im osób-matka-zachorowała na śmiertelną
chorobę. Dopiero wtedy zbliżają się do
siebie, aby przejść przez to razem. Pomóc ojcu, który źle przeżywa chorobę
swojej żony. Jak się później okazuje też
jest chory.
Film w reżyserii Kingi Dębskiej
pokazuje nam jak siostry, które ze sobą
często nie rozmawiają i nie spotykają, w trudnym momencie swojego życia
zaczynają działać razem.
,,Moje córki krowy” to tragikomedia, która pokazuje, jak tragedia łączy ludzi.
Autorka recenzji: WERONIKA SANCAR
Zabawa ze łzami
„Moje córki krowy”
to historia dwóch sióstr, które, dowiedziawszy się o chorobie matki, a w
późniejszym czasie ojca, zaczynają ze sobą współpracować - co prowadzi do
zawiązania dawnych relacji na nowo. Oglądając ten film, wyreżyserowany przez
Kingę Dębską, nie można zachować przez cały czas uśmiechu na twarzy, niemniej
jednak niemożliwy jest również nieustanny płacz. Ta adaptacja filmowa ukazuje
nam, jak przy tak tragicznej, a zarazem naturalnej sytuacji - mianowicie, gdy
mamy styczność ze śmiercią kogoś bliskiego - można żyć z pogodą ducha, która
opuszcza nas wyłącznie, gdy zdajemy sobie sprawę z obecnych okoliczności.
Marta (Agata
Kulesza) i Kasia (Gabriela Muskała) to siostry, chociaż gdy poznamy je bliżej,
możemy snuć przemyślenia, że któraś z nich ma innych rodziców... Kobiety różnią
się od siebie prawie pod każdym względem. Marta to bogata aktorka, która na pierwszy
rzut oka wydaje się być zadowolona ze swojego życia. Za każdym razem w szpitalu
obserwujemy ją w chwilach, gdy „przekupuje” lekarzy prezencikami, w zamian za
informacje związane ze stanem zdrowia matki i ojca. Kasia, w przeciwieństwie do Marty,
jest infantylną, nadwrażliwą „panikarą”, opiekującą się rodzicami oraz
pracującą w szkole podstawowej. Jej mąż Grzegorz, to bezrobotny nieudacznik,
rzekomo szukający pracy. Obie dziewczyny nie utrzymują ze sobą kontaktu, jednak
teraz, w sytuacji choroby rodziców, muszą zjednoczyć siły.
Zdarzenia
przedstawione w filmie stawiają nas w sytuacji bez wyjścia - gdy nie mamy
wpływu na śmierć bliskich. Każdy zmierzył się lub dopiero zmierzy się z
odejściem kogoś z rodziny. W „Moich córkach krowach” (tak ojciec nazywał swoje
córki) zauważamy potencjalne zachowanie ujawniające się wraz z nieuleczlną chorobą i reakcją na nią
- nerwowe oczekiwanie na szpitalnym korytarzu czy też modlitwy o zdrowie.
Siostry nieraz się sprzeczają, właściwie to też nadaje humoru tej historii. Tak
samo jak schorzenie ojca, które martwi
nas swoim występowaniem, jednak dość często zdarzają się sytuacje, które
powodują, że wybuchamy śmiechem, gdy puści jakąś gafę.
„Moje córki krowy”
to film, którego gatunku nie da się inaczej określić niż jako komediodramat.
Przy tak wzruszającej i zarówno zabawnej opowieści, nie wiemy czy mamy się w
większości śmiać czy płakać. Reżyserka dała nam szansę przebrnąć wraz z
bohaterami przez przygodę związaną ze śmiercią, żałobą i radzeniem sobie z nią.
Obejrzenie tej ekranizacji dało mi wiele nauki, dotyczącej życiowych spraw, więc cieszę się, że mogłam
zapoznać się z fabułą tak pouczającego filmu, który edukuje w zabawny sposób i
nie tylko.