piątek, 12 stycznia 2018

OPOWIADANIA ZIMOWE


OPOWIADANIE ZIMOWE nr 1:

NATALIA NOWICZ: „Zimowy cud’’

Pewnego ranka, gdy całe miasto budziło się do życia, pierwszy płatek śniegu spadł na ziemię, a mały wróbelek nucił coś na sośnie, wszystko wydawało się takie idealne. Ludzie kupowali sobie prezenty, stroili choinki, lepili bałwany, a małe dzieci rzucały śnieżkami w losowych przechodniów. Nie wszystko jednak było takie cudowne na jakie wyglądało…
         Nieopodal centrum, na skraju zapomnianej uliczki siedziała mała dziewczynka. Była zziębnięta, schorowana, a w swych małych rączkach trzymała pudełeczko. Każdy omijał ją z daleka, aż pewnego razu podszedł do niej tajemniczy brunet. Chłopiec ubrany był w czarny płaszcz, spodnie, a na głowie miał cylinder. Po chwili przypatrywania się uklęknął, chwycił jej drobne ramiona i z całej siły przytulił. Zszokowana dziewczynka spojrzała na niego i spytała:
- Dlaczego to zrobiłeś?
Młody mężczyzna wstał, wytarł kolana i odpowiedział:
- Zrobiłem to, ponieważ tak postępują przyjaciele.
- Ale dlaczego uważasz, że jesteśmy przyjaciółmi? - zapytała.
- Nawet się nie znamy.
- Przyjacielem jest każdy, kto dostrzega w kimś wyjątkowego człowieka i potrafi sprawić, nawet poprzez drobny gest, że druga osoba poczuje wsparcie, a cały świat nabierze nowych barw - odpowiedział, po czym pożegnał się i odszedł.

         Dziewczynka przez cały dzień zastanawiała się nad słowami chłopaka. Następnego dnia chciała go odszukać, przyznać mu rację, lecz okazało się, że nikt o nim nie słyszał. Wtedy zrozumiała, że ten młody mężczyzna nie mógł pojawić się w jej życiu przypadkowo. Uzmysłowił jej, że nie zawsze należy iść prosto i trzymać się jednej, wyznaczonej  trasy. Czasem warto skręcić w prawo lub w lewo, aby dostrzec to, czego inni nie widzą i odnaleźć coś bardzo ważnego - przyjaźń.


OPOWIADANIE ZIMOWE nr 2:

JULIA NIEWIADOMSKA: „Szczęśliwe Święta”

Dawno temu była sobie pewna holenderska rodzina - Daisy, Loren i Adam. Rodzice Daisy pracowali bardzo dużo i mieli zawsze sporo pieniędzy. Żyli w dostatku i bogactwie. Kupowali jej wszystko: drogie ubrania, zabawki, markowe buty. Mimo tego, że dziewczynka mogła mieć wszystko czego zapragnęła, nie była tak do końca szczęśliwa. Brakowało jej bliskości i czułości rodziców. Czuła się niekochana i zaniedbywana.
       Zbliżały się święta... Magiczny czas, który świętujemy z najbliższymi. Jednak Daisy nie mogła na to liczyć... Pewnego grudniowego wieczora usłyszała rozmowę swoich rodziców.
- Muszę wyjechać w delegację - powiedziała przygnębiona Loren. - Nie zdążę wrócić na święta – dodała po chwili.
- Ja niestety muszę w święta zostać na służbie - odparł Adam.
Słysząc to, dziewczynka zupełnie się załamała. Rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać. „Tak bardzo chciałabym, żeby oni tu ze mną byli"-pomyślała.
Gdy w końcu nadszedł ten upragniony dzień, Daisy nie miała ochoty wychodzić z pokoju. Nie wiedziała jednak, że Bóg spełnił jej życzenie i rodzice zostali w domu, robiąc jej tym samym niespodziankę. Usłyszała z kuchni jakieś szmery, więc postanowiła jednak wyjść z pokoju.
- Mamo? Tato? To wy? - pobiegła do kuchni i rzuciła im się na szyję.
- Co wy tu robicie? - zapytała szczęśliwa.
- Po prostu jesteśmy tu, by z naszą córeczką świętować Boże Narodzenie – odpowiedzieli niemal jednocześnie.
I tak oto RAZEM spędzili te najpięknbiejsze dni w roku. Loren i Adam w końcu zrozumieli, co tak naprawdę jest najważniejsze w życiu i zaczęli się bardziej interesować swoją córką, a Daisy nareszcie czuła się kochana i szczęśliwa. 


OPOWIADANIE ZIMOWE nr 3:

KAROLINA ŁUCZAK: "Magia Świąt"

Był mroźny, grudniowy wieczór. Okolica tonęła w ciemności, grube płatki śniegu opadały powoli na drogi, dachy, parapety, układały się w kolejne warstwy zimnego, białego puchu. Ulice były puste - może ze względu na temperaturę? A może dlatego, że nie był to zwyczajny wieczór lecz wigilijny?
         Pogrążony w konteplacji, błąkał się bez celu. Nie chciał wracać do domu, nie miał do kogo wracać. Miesiąc temu pochował żonę - ostatnią bliską mu osobę. Od tamtej chwili... wszystko straciło sens. Nic nie było takie, jak kiedyś. Nie czuł unoszącej się w powietrzu magii świąt, tej cudownej atmosfery. Nie czuł też opuszków palców, a mróz szczypał go w uszy. Zrozumiał, że swoje kroki musi skierować do domu. Pustego domu.
         Andrzej siedział teraz przy stole. Leżała przed nim bułka z serem - kolacja wigilijna, którą spożyć miał w towarzystwie myśli i wspomnień, wypełniających jego głowę.
- Tak bardzo chciałbym, żebyś była teraz obok mnie - zaczął monolog. - Tak bardzo mi ciebie brakuje. Nie mam co ze sobą zrobić, nie stać mnie nawet na przygotowanie wieczerzy wigilijnej. Zresztą... i tak nie byłbym w stanie dorównać twojej kuchni - posmutniał teraz jeszcze bardziej, wstał od stołu i udał się na spacer. Nie mógł znieść tej wszechobecnej pustki.
- Co pan robi w Wigilię na takim mrozie? - zapytała, z troską w głosie, kobieta napotkana podczas przechadzki.
- Myślę, spaceruję - odparł niepewnie Andrzej. - Wie pani, nic innego mi nie zostało, nie mam z kim spędzić tego dnia.
         Po tych słowach wszystko się zmieniło. Kobieta zaprosiła Andrzeja do wypełnionego radością mieszkania, w którym magia wigilijnego wieczoru unosiła się w powietrzu i udzielała każdemu. Coś wspaniałego. Mężczyzna był wzruszony, że istnieją tak wspaniali ludzie. Ludzie, którzy potrafią pomagać bezinteresownie, wspierać w trudnych momentach. Był dumny. Nigdy jeszcze nie wypowiedział tyle razy słowa "dziękuję".


OPOWIADANIE nr 4:

PAULINA GRZYB: "Latarnia"

Wreszcie nastał zimowy piątek, na który tak wszyscy czekali. Dominika, młoda studentka medycyny o szczupłej budowie ciała, jasnych włosach i dużych błękitnych oczach, wróciła właśnie do domu po wykładach. Była wykończona, więc miała ochotę się położyć i włączyć pierwszą lepszą komedię oraz nalać trochę wina dla rozluźnienia. Nagle usłyszała dzwoniący telefon, odebrała:
 - Halo?
 - Cześć Dominika, jak tam po wykładach, przeżyłaś?
 - Tak, tak, wszystko w porządku...
 - To się cieszę, pamiętasz o dzisiejszym spotkaniu?
 - Eee... Oczywiście! - odpowiedziała po chwili zastanowienia, tak naprawdę nie mając pojęcia, o co chodzi.
 - Świetnie! Podejdź pod moją klatkę, a reszta to będzie niespodzianka!
 - Pewnie, to do zobaczenia!
               Dziewczyna przez chwilę musiała pomyśleć. W końcu przypomniało jej się, że jest umówiona ze swoim chłopakiem o 18.00 z okazji drugiej rocznicy związku. Oboje byli ze sobą bardzo związani i dobrze im się wiodło. Od razu zerwała się na proste nogi. Pobiegła do łazienki ogarnąć włosy i nałożyć lekki makijaż. W międzyczasie myślała, co mogła na siebie założyć. Wybrała elegancką, czarną, przylegającą sukienkę, wysokie kozaki na szpilce, a do tego granatowy płaszcz i chustę.
                Zegar pokazał 17.40. Był to odpowiedni czas na wyjście. Po opuszczeniu budynku ostrożnie szła przed siebie, gdyż było ślisko. W końcu dotarła na umówione miejsce. Miała jeszcze 5 minut, więc krążyła spokojnie wokół bloku. W tej samej chwili zapanowała całkowita ciemność. Nie wiedziała, co się dzieje. Czuła czyjeś dłonie na swoich oczach oraz ustach. Zza siebie usłyszała męski, nieznajomy jej głos:
 - Bez żadnych numerów! Nie próbuj krzyczeć ani się wyrywać, bo pożałujesz!
Cała zapłakana jedynie kiwnęła głową na potwierdzenie. Idąc gdzieś z mężczyzną, modliła się, żeby jej ukochany pojawił się i wyrwał ją z rąk oprawcy. To jednak było na marne - nie słyszała niczego, oprócz skrzypiącego śniegu pod stopami. Po kilkunastu metrach wsiadła do auta. Dalej niczego nie widziała. Jadąc, miała swoje całe życie przed oczami. Szlochała, a jej adrenalina dalej wzrastała. Minęły jakieś 2 minuty, lecz dla niej trwały one jak 2 godziny. Kazał jej wysiąść. Wiedziała, że to będzie już koniec. Nareszcie wszystko się skończy. Będzie po wszystkim...
                Została przekazana w ręce drugiego napastnika. Weszli po schodach do jakiegoś pomieszczenia, następnie została wprowadzona do łazienki, gdzie napastnik zdjął kominiarkę i zabrał ręce z jej oczu. Dominika stanęła jak wryta. Zobaczyła przyjaciela swojego chłopaka. Zaczęła okładać go po klatce piersiowej, przy tym płacząc jak nigdy dotąd. Kucnęła pod ścianą i zaczęła błagać o jakiekolwiek wyjaśnienia. Ten nic nie mówił konkretnie, tylko uspokoił ją i uśmiechał się. Po chwili powiedział:
 - Już spokojnie, włącz telefon i odczytaj wiadomość - po czym wyszedł. Młoda dziewczyna wyciągnęła telefon i przeczytała sms: „Popraw makijaż, uśmiechnij się i wyjdź z łazienki, następnie skieruj się w stronę głównego korytarza.” Dalej niczego nie potrafiła pojąć, czy to są jakieś żarty, może sen. Chciała, żeby ktoś ją uszczypnął. Kilka minut kombinowała, o co może właściwie chodzić, jednocześnie ocierając oczy delikatną chusteczką. Wyszła, kierując się drogą, jaką dostała w wiadomości. Była w ciężkim szoku. Ujrzała swojego ukochanego w garniturze, klęczącego z małym pudełeczkiem w ręku. Obok niego stał znajomy razem zresztą „bandytów”.
 - Dominika, nie chcę teraz wszystkiego wyjaśniać, był to nasz wspólny plan, aby ten dzień był dniem, który zapadnie ci najbardziej w pamięci. Wyjdziesz za mnie? - spytał partner.
Dziewczyna wpadła w szał. Miała ochotę na niego nawrzeszczeć, ale zebrała się w sobie i wyszła. Niedoszły narzeczony wybiegł za nią. Zaraz po otwarciu drzwi dostał śnieżką w twarz i na „do widzenia” obraz środkowego palca swojej kobiety.
              Oboje przeszli przez zaśnieżoną ulicę. Chłopak zapytał jeszcze raz o rękę, tym razem usłyszał „tak”. Oboje zaczęli się śmiać. Narzeczona dalej nie otrzymała wyjaśnień, ale z miłości była w stanie wybaczyć wszystko. Przytulili się, stojąc pod latarnią, w której świetle było widać wolno opadające płatki śniegu.


OPOWIADANIE nr 5:

WERONIKA SANCAR: "Wygnanie z raju"

Dziś Wigilia. Przygotowania idą pełną parą. Choinka udekorowana w kącie, świąteczne potrawy zapachem dają o sobie znać. Wszystko jest niemalże gotowe, brakuje jedynie ulubionego przysmaku Beau. Na wieść o makówkach traci zmysły, dlatego też ma się tu zjawić za dwadzieścia minut.
- Cóż, chyba zdążę wybrać się do sklepu - mamroczę pod nosem, zgarniając z szafki zielony kożuch.
Żwawo wygrzebuję się z domu i szybkim krokiem udaję się do najbliższego, a zarazem najpopularniejszego supermarketu w Kuat. Pod nosem powtarzam sobie listę składników.
- Mak, bezy, bita śmietana - przerywam na chwilkę - Mak, bezy...
Ku mojemu zdumieniu, naprzeciw mnie po drugiej stronie ulicy, dostrzegam sylwetkę ukochanego. Nie widziałam go chyba tydzień, odkąd wyjechał, aby spędzić kilka przedświątecznych dni z matką. Upłynęło na tyle dużo czasu, że zdążyłam się za nim bardzo stęsknić. Błądząc chwilę myślami, postanawiam przywitać go tu i teraz najtroskliwiej jak zdołam. Ten wzdryga się i niespodziewanie przyspiesza na widok mojej osoby wkraczającej na drogę. Nie pojmuję jego poczynań, to oczywiste, że nie chcę obściskiwać się z nim na środku przecznicy przed zniecierpliwionymi kierowcami. Beau rzuca się na mnie, jednocześnie spychając mnie nieudolnie na pobocze.
Huk. Rażące światła migoczą mi przed oczami. Palce u mojej dłoni lekko drgają. Zaciskam mocno pięści, aby nie wrzeszczeć z bólu. To w nich gromadzę cierpienie. Nie czuję nóg, ale mimo tego próbuję wstać. Lustruję wzrokiem obszar wokół siebie, szukam poszkodowanego. Widzę go przy masce pojazdu. Staram się do niego przyczołgać i sprawdzić czy oddycha.
Nie znam go, nie znam nikogo, nawet siebie. Nie orientuję się, co tu robię. Nie wiem, dlaczego on leży oblany czerwoną farbą diabła. Nic nie pamiętam, dosłownie nic. Mieszkańcy zgromadzeni przy nas drą się, wydzwaniając gdzie się da i wymachując rękami przed naszymi twarzami. Przeszukuję kieszenie, wyciągam z jednej z nich dowód osobisty i wlepiam w niego wzrok.
- Charlie Cleary – cedzę przez zaciśnięte zęby, po czym spuszczam głowę.
            Mam wrażenie, że minęło może z pół godziny. Leżę na łóżku przypominającym szpitalne i gapię się w sufit. Obok udaje mi się zauważyć nieprzytomnego chłopaka, prawdopodobnie trafił tu ze mną. Przymrużam oczy i taksuję wzrokiem pielęgniarkę i doktora, stojących przy miejscu nieznanego mi gościa. Potrafię usłyszeć o czym rozmawiają.
- Powinien zaraz się wybudzić – oznajmia pan w białm szlafroku. Wykorzystuję chwilę i ponownie sięgam po mój dokument. Wpatruję się w zdjęcie. Moje zdjęcie.
            Włosy mam ulizane do tyłu, starannie spięte w luźnego koka. Rzuca mi się w oczy zdecydowanie za duża ilość wsuwek na mojej głowie. Długie rzęsy pokrywają się z niewyregulowanymi brwiami, a oczy sprawiają, że nie widać wszelkich niedoskonałości tego typu. Umiem też zauważyć niewielką zmarszczkę na nosie, która mnie nieco oszpeca. Właściwie jestem całkiem ładna.
            Pocieszają mnie dwie rzeczy. Wiem, jak się nazywam i jak wyglądam. Reszta przy utracie pamięci nie jest najważniejsza.
            Chłopak otoczony przez wykształconych lekarzy wybudza się. Z początku, nie jestem w stanie się odezwać, rozgląda się nerwowo po sali. Dostrzega mnie. Jego twarz jest bledsza, a grzywka zasłania mu lewe oko, jednak nie przeszkadza mu to w przyglądaniu się mojej osobie.
- Charlie – sapie ciężko – Tak się cieszę, że żyjesz.
Najprawdopodobniej znam tego człowieka, na pewno znałam... Nie zmienia to faktu, że nadal nie wiem, o czym on do mnie mówi. Odwracam głowę, ale cały czas staram się nie spuszczać z niego wzroku. O co mu może chodzić? Może to mój chłopak? Albo mąż?
            Do sekcji medycznej wbiega nienagannie ubrana starsza pani. Na mój widok lekko podskakuje z radości.
- Chyba się nie znamy – stwierdzam.
- Córeczko... – zwraca się do mnie. – Doktorze, co jej dolega?
Mężczyzna w fartuchu wyjaśnia jej zaistniałe okoliczności, a ta prawie że mdleje. Nic nie rozumiem z jego słów, ale nie daję po sobie tego poznać. Nie zrozumiem tego, o co tu chodzi. Odrywam wszystkie kabelki podłączone w jakiś sposób do mojego ciała. Obecni krzyczą do mnie, jednak nie mam zamiaru zwracać na nich uwagi. Wychodząc, ostatnie spojrzenie rzucam chłopakowi.
- Nie mam pojęcia, co nas łączyło, ale to nie ma żadnego znaczenia – rzucam oschle.
Uważająca się za moją matkę niewiasta, tkwi w bezruchu z otwartymi ustami. Mężczyzna, do którego się zwróciłam, przełyka ślinę i przygryza wargę. Widzę, że stara się opanować napływ łez. Mam świadomość tego, jaki ból mu wyrządzam, ale nie potrafię zobaczyć w tym przyszłości, zresztą tak jak w niczym...
- Nigdy nie zapominaj, że... to ja jako pierwszy cię pokochałem... I nigdy nie przestawaj mnie kochać.
Zamurowało mnie doszczętnie, a on pociągnął swoją wypowiedź dalej.
- Nigdy.
Wydaję z siebie pomruk zdziwienia, po czym opuszczam pomieszczenie. Już nigdy go nie pokocham. Zostawiłam go w niewiedzy kim jest. Nawet jeżeli do niego wrócę kiedykolwiek, to nic nie zmieni. Wybucham płaczem, powtarzając sobie jego ostatnie słowa. Właściwie słowo: "Nigdy".




OPOWIADANIE nr 6:

MARTYNA ŁAWIK: "Przyjaciel"


Zima tego roku była wyjątkowo mroźna i malownicza. Wszędzie leżał biały puch i prawie każdy dzień był słoneczny, lecz bardzo krótki… Szczególnie źle znosiła to Zuza, 16-letnia dziewczyna z okolic Krakowa (gdzie też mieszkała i chodziła do szkoły). Była ona dość aspołeczną, wysoką, szczupłą i ładną dziewczyną, o długich ognistorudych włosach. Lubiła nosić czarne ubrania, ciężkie glany i mocny ciemny makijaż. Włosy często spinała w luźny kok na środku głowy i obowiązkowo zakładała szerokie, czarne bluzy.
            Jak w każdy poniedziałek o godzinie 6:40 rozległ się dźwięk budzika, a zaraz potem okropny jęk Zuzy, wyrażający ogromne niezadowolenie z faktu, iż musi wstać i na najbliższe 8 godzin udać się do szkoły. Nic nie denerwowało jej tak, jak większość osób z klasy 3c, do której niestety uczęszczała. Zawsze trzymała się z dala od babskich plotek, tematów związanych z chłopakami i malowaniem paznokci. W przeciwieństwie do jej ,,koleżanek” wolała spędzać czas na czymś bardziej pożytecznym. Z tego powodu jej najlepszym przyjacielem był Tomek, z którym dzieliła ławkę, umawiała się po szkole na wspólne wypady na miasto itd. Była to jedyna tak zaufana i bliska jej osoba. Nie spodziewała się jednak, że ten dzień na długo zmieni jej życie…
            Gdy szła do szkoły, przez przypadek usłyszała rozmowę Marty i Agaty z jej klasy. Rozmawiały akurat o Tomku:
- Słyszałaś, że on podobno zakochał się w tym rudzielcu? – zaśmiała się Marta.
- W Zuzie??? – odparła Agata.
- Czy to nie jest zabawne? Przecież ona nawet nie jest ładna – powiedziała Marta.
Zuza słysząc to, nawet nie poczuła się urażona, ale zaintrygowały ją słowa o rzekomych ,,uczuciach” Tomka. Postanowiła dołączyć do rozmowy:
- O jakim Tomku mówicie? – spytała.
- No jak to o jakim? – zakpiła Agata. – Przecież w naszej klasie jest tylko jeden Tomek.
- Czemu tak kłamiecie? To jest tylko mój przyjaciel i jest to niemożliwe, żeby czuł do mnie coś więcej! – zdenerwowała się Zuza, po czym przyspieszyła kroku, opuszczając osłupiałe rówieśniczki.
            Kiedy dotarła do szkoły, była wciąż zamyślona i zła. Zauważył to Tomek, podchodząc do ławki, przy której siedziała:
- Zuza? Co jest? – zapytał.
- Nic takiego… - odparła.
- No jak tam uważasz, ale jeśli zmienisz zdanie i zechcesz pogadać, to po prostu powiedz – uśmiechnął się serdecznie, po czym usiadł do ławki i wyciągnął podręcznik do matematyki.
            Całe 8 godzin minęło w tzw. ,,ślimaczym tempie”. Zuza przez cały dzień wyglądała przez okno i podziwiała płatki śniegu wirujące w powietrzu. Po lekcjach umówiła się z Tomkiem (jak zwykle z resztą). Mieli w planach przeprowadzić bitwę na śnieżki. Chciała przy okazji poruszyć temat tego, czego się dowiedziała od Marty i Agaty. Jak postanowiła, tak też zrobiła.

            Kiedy wyszli z domu, zapytała go wprost o jego uczucia. Była bardzo zdziwiona tym, co usłyszała. Tomek wyznał, że to prawda. Podkochiwał się w niej już od pewnego czasu, ale nie miał odwagi jej o tym powiedzieć. Bał się jej reakcji. 
Po tym szczerym wyznaniu, temat na długo ucichł, ale rok później w równie piękny, zimowy, mroźny wieczór wyznali sobie miłość i postanowili, że spróbują ,,ze sobą wytrzymać” – jak to żartobliwie ujął Tomek. 




OPOWIADANIE ZIMOWE nr 7:

XXX (anonimowo) „Lodowa rzeźba’’


Otworzyłam oczy. Tego dnia wypadały moje urodziny. Wstałam z łóżka i odruchowo podeszłam do okna. Na dachach samochodów i chodnikach leżały grube warstwy śniegu. Jeszcze nikt nie zajął się białym puchem.
          Kiedy dotarłam do kuchni, zrobiłam sobie bardzo szybkie śniadanie, ponieważ mój chłopak Paul miał pojawić się u mnie za pół godziny. Musiałam zjeść je zanim zapuka do drzwi. Kiedy wejdzie do domu, powinnam być gotowa. Szybko uporałam się z posiłkiem, po czym wróciłam do sypialni, aby wybrać rzeczy, które chciałam założyć. Mieliśmy iść na spacer. Bardzo romantyczny, długi spacer. Takie spędzanie czasu lubiłam najbardziej. Bardzo szybko ubrałam się we wcześniej przygotowane ubrania. Kiedy zakładałam kurtkę, do drzwi zapukał Paul. Zaraz na wstępie przytulił mnie i powiedział:
- Wszystkiego najlepszego Mary!
Gdy  już pocałowaliśmy się na przywitanie, zapytałam:
- Idziemy?
Po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi wyszliśmy z domu, zamykając drzwi na klucz. Na dworze było zimniej niż się spodziewałam. Pod stopami skrzypiał nam śnieg, a z ust unosiły się obłoczki pary. Przez rękawiczki trzymaliśmy się za ręce i dalej brnęliśmy przez śnieg. Im dłużej szliśmy, tym robiło mi się cieplej.
          Prowadząc krótkie rozmowy, w końcu znaleźliśmy się na miejscu, do którego zmierzaliśmy. Przed sobą zobaczyłam dom. Był większy niż moje dotychczasowe miejsce zamieszkania. Zanim zdążyłam się nadziwić Paul otworzył drzwi i wpuścił  mnie do środka. Zimowe powietrze nie dawało spokoju nawet w środku.
- Gdzie my jesteśmy?- spytałam, patrząc na mojego chłopaka. On chwycił mnie za rękę i zaprowadził do jednego z pomieszczeń. Na stole stała półmetrowa lodowa rzeźba. Przedstawiała mnie i Paula. Zanim cokolwiek  powiedziałam mój ukochany uklęknął przede mną z pierścionkiem zaręczynowym.
- Mary, od kiedy Cię poznałem, moje życie stało się lepsze. Jesteś tą jedyną. Wyjdziesz za mnie?
- Tak! - Tylko to mogłam mu odpowiedzieć. Gdy założył mi pierścionek na palec, zostało mi jedynie zapytać:
- Paul czyj to dom?
- Nasz, zamieszkamy w nim po ślubie.
Żadne słowa na świecie nie opisałyby tego, jaka byłam szczęśliwa. To były najlepsze urodziny w moim życiu. A zima odtąd stała się czasem pięknych wspomnień…




Dagmara Walczak "Ten jedyny"


Dagmara Walczak:  „Ten jedyny”   


Czuję się dotknięta – w dosłownym znaczeniu.
Czuję jego oddech na moim ramieniu.
Niepewność odczuwam, gdy gdzieś obok go widzę,
z jego dokonań cichutko szydzę.
Wszystkie problemy na razie chowam do szuflady,
może kiedyś ujrzę jego wady.
Zalety są ważne – kocham jego oczy...
Mam nadzieję, że się zmieni i mnie jeszcze kiedyś zaskoczy.