środa, 22 maja 2013

Kulturalni(e) nakręceni to MY :)



Kulturalni(e) nakręceni

SKŁAD ZESPOŁU, rok szkolny  2012/2013
Natalia Maniara - w niedalekiej przyszłości najlepsza nauczycielka historii; pełna humoru, miła i kreatywna dziewczyna
Oliwia Kocot - przyszła Pani Prezydent; wybuchowa i sympatyczna dziewczyna
Bartek Gieszczyk (Szop) - Przyszły mistrz kuchni; zabawny i przesympatyczny "zwierzak"
Ola Barańska (Baran)- przyszła sławna malarka i marzycielka; pełna humoru, szalona "owieczka"
Paulina Kowalska - pierwsza kobieta, która odkryje nowy gatunek pingwina; pomysłowa i kreatywna nastolatka
Magda Rakowska (Papieżyca) - przyszła malarka i mecenas sztuki; słuchaczka rocka i dziewczyna z czarnym poczuciem humoru

Do naszego zespołu w roku szkolnym 2013/2014 dołączyły:
Paulina Pryk - zafascynowana japonistyką i łucznictwem; w przyszłości na pewno zostanie nauczycielką - więc strzeżcie się...
Adrianna Saran - przygody to jej żywioł; uwielbia gotować i... uczyć się; ostatnio zainteresowała się również sztuką.
Obydwie dziewczyny są oczywiście przesympatyczne i jak najbardziej kulturalni(e) nakręcone. Witamy w zespole!

KOORDYNATOR BLOGA:
p. Ewelina Majewska - nauczycielka języka polskiego, która na co dzień usilnie stara się walczyć z poprawnością naszego języka ojczystego. Na razie z różnym skutkiem, bo chyba niektórzy nigdy nie nauczą się, że mówimy/piszemy: "proszę Pani", "wziąć", "włączać" itp. ...
O sobie nie lubi dużo mówić - w myśl zasady, że "gdyby kobieta przestała być zagadką, świat stałby się nudny"...

Jeśli Ty, drogi Gimnazjalisto masz coś ciekawego do przekazania reszcie świata, My dajemy Ci możliwość napisania, powiedzenia, „wykrzyczenia” tego na Naszym blogu. Wszystko kulturalnie i oczywiście nie anonimowo… Przeczytałeś interesującą książkę, obejrzałeś cudowny film, byłeś na niesamowitym koncercie albo wręcz przeciwnie – przeczytałeś, obejrzałeś, widziałeś coś, co Cię znudziło, nie przekonało, jednym słowem po prostu rozczarowało – napisz do Nas, a My umieścimy Twój tekst na blogu! Zapraszam
EM

wtorek, 21 maja 2013

Sala samobójców



Życie to nie gra – nie daj się wylogować



Sala samobójców to film młodego, polskiego reżysera i scenarzysty Jana Komasy. Opowiada on o życiu Dominika, któremu bogaci rodzice dają wszystko oprócz miłości… Chłopak ma pieniądze na ubrania, najnowsze gadżety, imprezy. Wydaje się, że jego życie jest wprost idealne. Właśnie – wydaje się. Jedna impreza, studniówka, zmienia jego świat na zawsze. Zaczęło się od zakładu, niewinnego pocałunku, a skończyło na odrzuceniu, braku akceptacji i głębokiej depresji. A wszystko przez nagranie w internecie. Wtedy właśnie pojawia się ONA i pokazuje Dominikowi wirtualny świat – salę samobójców, gdzie wszyscy uczestnicy dążą do jednego. Do śmierci.
Sala samobójców to z pewnością jeden z lepszych polskich filmów. Porusza on wszystkie problemy dzisiejszej młodzieży, która bez wątpienia jest uzależniona od wirtualnego świata. Film zmusza do głębszej refleksji nad własnym życiem lub życiem najbliższych. Niemal każda osoba wychodząca z sali kinowej była poruszona tym, co zobaczyła. Mało kto spodziewał się filmu, który w tak dobitny sposób pokazuje, jak silny wpływ na człowieka ma środowisko, w którym on się znajduje…
W rolę Dominika wcielił się Jakub Gierszał (znany między innym z filmu Wszystko co kocham). Sylwię, dziewczynę, która pokazała Dominikowi wirtualny świat sali samobójców i w której wrażliwy chłopak zakochał się, zagrała Roma Gąsiorowska. W filmie zobaczymy także Agatę Kuleszę i Krzysztofa Pieczyńskiego jako rodziców Dominika.
Sala samobójców zasługuje na uznanie również ze względu na doskonałą ścieżkę dźwiękową. Kompozytorem większości utworów jest jeden z twórców polskiej muzyki elektronicznej i eksperymentalnej – Michał Jacaszek. W filmie można dodatkowo usłyszeć jeszcze kawałki między innymi takich zespołów jak Billy Talent, Kyst, Chouchou. W tle niektórych scen wytrawny słuchacz może nawet rozpoznać klasyczne utwory Chopina czy Mozarta. Sala samobójców to po prostu film, który trzeba zobaczyć.
Paulina Staś




piątek, 17 maja 2013

Lincoln

        
„Do you think we choose the times
into which we are born?
Or do we fit the times we are born into?”
- recenzja filmu Lincoln


            Abraham Lincoln- szesnasty prezydent Ameryki, uważany za niezwykle inteligentnego człowieka, przeforsował w USA 13 poprawkę do konstytucji, która była kamieniem milowym w historii Ameryki, znosiła niewolnictwo i roboty przymusowe. Z tego właśnie powodu Lincoln jest uważany za jednego z największych prezydentów tej byłej kolonii angielskiej. Steven Spielberg, jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci kinematografii XXI wieku postanowił nakręcić o nim (de facto o jego walce o wyżej wspomnianą 13 poprawkę) film biograficzny. Film zdobył 2 Oscary, ocenę 86/100 Metascore oraz 7,6 punktów IMDb, 56 nagród oraz 112 innych nominacji. Główną rolę prezydenta zagrał Daniel Day-Lewis, za którą to dostał jednego z 2 Oscarów (drugi za reżyserię), rolę żony Lincolna zagrała Sally Field.
Akcja filmu rozgrywa się podczas wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych. Od początku wiadomo jednak, że nie jest to film akcji wypełniony szeroką gamą efektów pirotechnicznych i komputerowych. W dziele tym słowa mają bowiem większy przekaz niż obraz.  Nawiasem mówiąc są one dobrane wręcz idealnie – w filmie pojawia się cały asortyment zdań, które można z powodzeniem cytować (jak w temacie recenzji), fabuła jest spójna i, co może ważniejsze, oddaje przebieg historii oraz klimat XIX wiecznej Ameryki.
Postać Lincolna jest ukazana bardzo specyficznie, zdecydowanie odznacza się ogromną inteligencją społeczną, ukazana jest samotność prezydenta w dążeniu do bardzo kontrowersyjnego celu na tamte czasy, a także problemy osobiste. Można powiedzieć, że stworzona postać jest jednocześnie i zamknięta w sobie, analityczna (nawet lekko autystyczna), jak i mająca ogromny dar przekonywania, uprzejmość i idealny zmysł polityczny. Przewrotność linii fabularnej pokazuje, jak: „The greatest measure of the Nineteenth Century. Passed by corruption, aided and abetted by the purest man in America”Ten zabieg fabularny jest świetnie wykonany, przedstawia ciemne strony polityki, udowadnia również, że czasem ideologia „cel uświęca środki” jest jedynym sposobem przezwyciężenia głupoty i ignorancji innych ludzi.
Obraz również zasługuje na pochwałę. Sceny są, jak zawsze w filmach „takiego kalibru”, znakomicie przygotowane, oddają klimat i warunki wojny secesyjnej. Już na samym początku filmu możemy zobaczyć zapadającą w pamięć scenę z bitwy.
Niestety, polska wersja językowa znacząco odstaje od wersji oryginalnej. Wypowiedzi tracą swoją moc, żarty stają się "średnie" – ze względu na pojawiające się błędy w tłumaczeniu właśnie. Możliwe jednak, że to tylko moje odczucie. Polecam mimo wszystko oglądanie tego filmu w wersji oryginalnej…
            Zwolennicy filmów akcji nie znajdą tu niestety (a może na szczęście) nic dla siebie. Według mnie film jest jednak perełką filmoteki Spielberga. Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych filmów jakie widziałem. Nie każdy jednak znajdzie tu coś dla siebie. Moim zdaniem możemy mimo tego zobaczyć solidne kino Spielberga i nauczyć się przy okazji podstaw historii jakże popularnego w tych czasach mocarstwa. Zdecydowanie warto poświęcić 2 i pół godziny, aby zobaczyć popis umiejętności ekipy Spielberga.
Bartek Sendek


Czuję się Ślązakiem, to moja narodowość, to moja religia...


Janosch, popularny na świecie autor i ilustrator książeczek dla dzieci (m.in. Ach, jak cudowna jest Panama, w której stworzył Misia i Tygryska - bohaterów całego cyklu), w legendarnej już powieści Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny w drapieżny i groteskowy sposób opisał krainę zapamiętaną ze swojego dzieciństwa, które przeżył w małej robotniczej osadzie na obrzeżach Zabrza. W pierwszym polskim wydaniu (1975) powieść została ocenzurowana i dopiero w nowej edycji (2011) fragmenty opowiadające o „wyzwoleniu” Śląska i wyczynach Armii Czerwonej docierają do polskiego czytelnika. 
Do czasu ukazania się Piątej strony świata Kazimierza Kutza Cholonek… pozostawał jedyną wielką powieścią o Śląsku, powieścią najprawdziwszą – i najzabawniejszą...
Krzysztof Herman  "pełną wersję" Cholonka... przeczytał i postanowił podzielić się z Nami swoimi spostrzeżeniami...

   Napisana przez Horsta Eckerta (bardziej znanego jako „Janosch”) powieść Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny (Cholonek oder Der liebe Gott aus Lehm), jest dziś uznawana za najlepszą książkę o Śląsku, a o samym Janoschu mówi się Ojciec literatury górnośląskiej. Choć książka jest mało znana w kręgach młodzieżowych, a do niedawna była prawie niedostępna, zasługuje na miano najlepszej. Dlaczego mówiąca o Śląsku, wydana w Niemczech książka, została przetłumaczona na język polski i wydana w czasach, gdy Polska była totalitarnym, socjalistycznym państwem? By udowodnić że ludność tu mieszkająca jest po prostu… głupia? Efekt na szczęście osiągnięto jednak zupełnie inny – powieść nie ośmieszyła Ślązaków, lecz stała się ich symbolem. 
     Zacznijmy od tego, że Cholonek... nie jest smutną opowieścią o męczeństwie i walce. Nie ma patosu i kreowania kryształowo dobrych ludzi bez skazy, patriotów bez wad. Cholonek... jest zabawną powieścią o życiu najuboższej warstwy społecznej mieszkańców Zabrza. Bohaterowie są ordynarni i barzo prości, często piją, gwałcą i uciekają się do przemocy... Pomimo tego każdy z nich ma ambicje by zostać w życiu „kimś”. By coś osiągnąć, wybić się poza obszary nędzy. Jedni noszą nazwiska polskie (np. Wieczorek) inni niemieckie (np. König). Jedni popierają nazistów i zapisują się do NSDAP, inni uważają, że to złe. Polacy? Niemcy? Ślązacy… Większość nie uważa się ani za Polaków, ani za Niemców.
      Akcja powieści zaczyna się w latach trzydziestych XX wieku i kończy już po wojnie. Książka opowiada historię rodziny Cholonków – rodziny o polskich korzeniach, żyjącej na niemieckim Śląsku, w należącym do kopalni familoku. Zmagają się oni z wielką biedą, z której wychodzą dzięki założeniu sklepu. Sukces swój zawdzięczają nazistom. Stanisław Cholonek (głowa rodziny) popiera NSDAP i chce być prawowitym Niemcem, ale tylko po to, by normalnie i godnie żyć. Popieranie nazistów nie przeszkadza mu w tym, by pracować w sklepie należącym do Żyda. Chęć osiągnięcia czegoś w życiu i przeżycia w trudnych czasach rządów Hitlera, są jedynymi powodami, dla których prosty Cholonek chce być Niemcem i popiera NSDAP. Jeszcze większe ambicje ma jego żona – Michcia. Razem mają syna – Adolfa. Jest on bardzo zamknięty w sobie i cichy, przez co mocno gnębiony przez „kolegów” z klasy. Katastrofalny wpływ na Adolfa ma przygłupi ksiądz tamtejszej parafii.
    W maju 1945 Armia Czerwona „wyzwala” Śląsk - syn Cholonków zostaje zabity przez „kolegów” (ten pieron miał w szkole zawsze chleb z kiełbasą), zagorzały nazista o nazwisku Pelka ginie w obronie miasta, a jego zwęglone ciało zwisa z trzeciego piętra jednego z budynków. Cholonkowie uciekają do Niemiec. Rosjanie zbiorowo gwałcą kobiety, dochodzi także do mordów. Administrację przejmują Polacy...
      Choć czasy nie są zbyt wesołe, a losy bohaterów często tragiczne, powieść jest raczej zabawna - nasycona groteskowym humorem, często balansującym na granicy dobrego smaku. Wątpię jednak, by powieść rozśmieszyła miłośników np. Świata według Kiepskich czy innych tego typu „ambitnych” produkcji.
    Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny to powieść o Ślązakach bez żadnej cenzury. Szczera, aż do bólu. Ta zabawna powieść na Śląsku stała się kultową, ponieważ opowiedziano w niej także historię narodu, który zawsze dla kogoś był gorszy. Naród Śląski, któremu odmawia się nawet możliwości mówienia o sobie  w ten sposób jest narodem, który zawsze stawiano przed niezwykle trudnymi wyborami. Podpisać Volkslistę i żyć, czy wydać na siebie wyrok śmierci, identyfikując się z Polską? Ci, którzy nie podpisali, często ginęli z rąk Niemców. Ci którzy podpisali, umierali już po wojnie np. w podlegającym polskiemu Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego, obozie koncentracyjnym w Świętochłowicach Zgodzie.
    Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny to niewątpliwie książka warta polecenia wszystkim – bez względu na to, czy ktoś się interesuje historią czy nie, jest Polakiem czy Niemcem, Ślązakiem czy Szkotem...
Krzysztof Marek Herman


Odjazdowy festiwal muzyki





Odjazdy co roku przyciągają ludzi o tych samych zainteresowaniach muzycznych i podobnym światopoglądzie. I choć czasy się zmieniły, ludzie dalej chętnie uczestniczą w tym festiwalu.

Krótka historia Odjazdów
Odjazdy to festiwal muzyki rockowej, który odbywał się cyklicznie w latach 1989-2000 w katowickim Spodku. Reaktywacja nastąpiła w 2011 roku, a 9 marca 2013r. miałyśmy okazję uczestniczyć w tym wydarzeniu.

Chcę żyć tu i teraz /Luxtorpeda/
Sobota, 9 marca. Pierwsza myśl po przebudzeniu: ODJAZDY! Zapowiadała się wspaniała zabawa. Bilety zakupiłyśmy już dawno temu i od tego czasu z niecierpliwością wyczekiwałyśmy koncertu Luxtorpedy, Comy czy Myslowitz. Pełne pozytywnej energii wyruszyłyśmy do Katowic. Szczerze: spodziewałyśmy się tłumu „metali” lub punków, a przed Spodkiem zastałyśmy jedynie garstkę młodzieży… Na szczęście to były tylko pozory. Z każdą chwilą bowiem tłum się powiększał, a wśród zgromadzonych można było dostrzec ludzi w różnym wieku. Stali bywalcy festiwalu przyodziani byli w koszulki Odjazdów sprzed lat. Młodzież zaś dumnie prezentowała T-shirty z Bednarkiem lub Comą. Wszyscy natomiast bez wyjątku nastawieni są na wspaniałą zabawę.

A ja mówię raz, dwa, w górę ręce! /Kamil Bednarek/
Chwilę po godzinie 15-tej dało się słyszeć pierwsze dźwięki muzyki. Imprezę rozpoczął zespół Curly Heads z wokalistą Dawidem Podsiadło (zwycięzcą programu X Factor). Ich publiczność nie była nazbyt liczna, ale z minuty na minutę ludzi wciąż przybywało. Zapowiadało się dziesięć godzin wspaniałej zabawy…
Następne koncerty to Lao Che i Kamil Bednarek. Występ Bednarka wzbudził wiele kontrowersji, bo niby co muzyka reggae robi na rockowym festiwalu? I choć sala powoli pustoszała, gdy młody artysta wyszedł na scenę, to po czasie ludzie jednak wracali i już po chwili wszyscy podskakiwali w rytm optymistycznych utworów. Czyżby dobrze się bawili przy jego hitach? Jak powiedział sam Kamil Bednarek: Muzyka ma łączyć, a nie dzielić. Mądre słowa.

Turboodjazd
Jako czwarty zagrał duński zespół Turboweekend. Gdy tylko zjawił się na scenie, tłum zaczął szaleć, ludzie śpiewali i tańczyli. Nieziemsko przystojny wokalista Silas Bjerregaard rozpoczął niesamowite show. Lasery oraz dym dawały nieziemski efekt. Pełen profesjonalizm. Jeden z fanów w trakcie koncertu rzucił Silasowi polską flagę. Wokalista odebrał ten gest bardzo ciepło…


Wstań i walcz, wyjdź i krzycz, daj mi znak, zerwij smycz!  /Luxtorpeda/ 
Stojąc w pierwszych rzędach, wyczekiwałyśmy koncertu naszego ulubionego zespołu – Luxtorpedy. Tak na marginesie w 2012 roku w plebiscycie magazynu „Teraz Rock” grupa zajęła pierwsze miejsce w kategorii „najlepsza płyta” i „najlepszy zespół”.
Gdy w końcu Hans i Litza pojawili się na scenie, rozpoczęło się istne szaleństwo. „Co chcecie usłyszeć?” – wykrzykiwał ze sceny wokalista. „Jestem głupcem” – krzyczał tłum. To, co nastąpiło potem to była istna mieszanka chaosu i szału - za mną jakiś spocony mężczyzna dziwnie się do mnie uśmiecha, po lewej szaleje mój przyjaciel Łukasz, ja krzyczę ile sił w płucach, a nad moją głową przesuwają się ludzie na tzw. „fali”; ktoś spada na mają głowę, inny ktoś uderza mnie glanem… No cóż, takie są „uroki” koncertów rockowych.
Podczas występu Luxtorpedy nie mogło oczywiście zabraknąć utworu Za wolność. Światła zostały zgaszone, wokalista poprosił wszystkich, aby usiedli na płycie i wyciągnęli swoje telefony komórkowe. Po chwili można było zobaczyć tysiące ludzi z zaświeconymi „światełkami” w górze, a po kilkunastu sekundach całkowitej ciszy, wszyscy wykrzyknęli: „Za wolność!” Było w tym coś elektryzującego. Tej chwili nie zapomnę do końca życia…
Następnie zagrała Coma. Znany i szanowany łódzki zespół z charakterystycznym frontmanem Piotrem Roguckim na czele wywołał euforię wśród licznych fanów. Podczas występu nie mogło więc zabraknąć utworów z ich tzw. „Czerwonego Albumu” – Na pół, Angela czy  Deszczowa piosenka.
Zmęczenie, pot i tłum – trzy powody, przez które zdecydowaliśmy się odejść trochę od sceny. Okazało się, że był to znakomity pomysł, ponieważ niespodziewanie znaleźliśmy się obok wokalisty Torboweekendu! Przyznaję, że TROCHĘ  mnie  poniosło i zaczęłam piszczeć jak zwariowana nastolatka. Kiedy pierwsze oszołomienie minęło, poprosiłam o wspólne zdjęcie.


I nawet kiedy nie będę sam, nie zmienię się, to nie mój świat… /Myslowitz/
Jako ostatni wystąpił zespół Myslowitz. Niestety, grupa z nowym wokalistą Michałem Kowalonkiem to już nie jest to samo. Trzeba przyznać, że Artur Rojek ze swoim wręcz depresyjnym i melancholijnym głosem wyróżniał się na polskiej scenie muzycznej. Stare, dobre Myslowitz… No cóż, te czasy raczej już nie wrócą. Pewnie z tego również powodu spora grupa osób zdecydowała się wyjść z imprezy.
My też nie mieliśmy już sił bawić się w tłumie. Osiem godzin czystego szaleństwa w końcu musiało dać znać o sobie. Siedzieliśmy więc sobie wygodnie w fotelach, leniwie obserwując bawiących się ludzi. Wszystko było idealne – muzyka, zespoły, publiczność. Czyżby ludźmi rządziły stereotypy? Wielu z nas przecież uważa, że „metale” to agresorzy, a pogo to najniebezpieczniejsza zabawa świata. Tylko osoba, która nie doświadczyła nigdy takiego uczucia, gdy podczas upadku w pogo las rąk podnosi Cię zanim dotkniesz ziemi, może wystawić taką opinię…
Tegoroczne Odjazdy z pewnością przejdą do historii. Godziny dobrej muzyki, jedności i zabawy. Festiwal pokazał, że muzyka pomimo różnych stereotypów łączy ludzi, a nie dzieli. Pora jednak wracać do szarej egzystencji i monotonii dnia codziennego. Niestety…

Karolina Pichla i Paulina Staś

czwartek, 16 maja 2013

Bajkopisarze są wśród nas...


Według Szkolnego słownika wiedzy o literaturze BAJKA to gatunek literacki, wywodzący się ze starożytnej Grecji. Tradycja przypisuje udoskonalenie tego gatunku Ezopowi (VI w. p.n.e.). Już wtedy bajka pełniła funkcje dydaktyczne.Tak naprawdę jednak bajką jako gatunkiem zainteresowało się dopiero oświecenie (XVII-XVIII wiek) i wtedy właśnie staje się ona podstawowym gatunkiem moralizatorskim i dydaktycznym. Ówcześni bajkopisarze to przede wszystkim Ignacy Krasicki czy Jean de La Fontaine. Któż z nas bowiem dzisiaj nie zna bajki o przebiegłym lisie i naiwnym kruku, w której morału możemy doszukać się już na początku utworu (Bywa często zwiedzionym, kto lubi być chwalonym). A propos morału, to oczywiście bajka powinna go zawierać. Morał może być wyraźnie zasugerowany, albo podany wprost. Tyle teorii…
Uczniowie klas 3d i 3e postanowili wykorzystać swoją teoretyczną wiedzę i sprawdzić się w roli bajkopisarzy. Poniżej przedstawiam Wam ich „radosną twórczość”. Muszę przyznać, że niektórych tekstów nie powstydziłby się sam mistrz Ignacy Krasicki. Mam nadzieję, że Wasze zdanie będzie podobne… 
EM

Psy

Rzekł pies wystawowy do zwykłego burka:
„Pochodzisz brudasie z cuchnącego podwórka,
Ja mam medale i same wygody!”.
Odrzekł mu burek: „Jesteś przemądrzały, przekorny, swawolny.
Ja jestem może burkiem, ale za to wolny!”.
                                                                     /Łukasz Spendel/


   

Bawół i bawolica

Bawola para na pastwisko się wybrała.
Bawolica ostrożna, więc obżerać się nie chciała.
Bawół przekorny, więc na złość miłości nażarł się do sytości,
a gdy wilki na pastwisko wpadły i uciekać była pora,
skurcz złapał bawoła.
                                                                      /Łukasz Spendel/


  

Znajda

W odległej krainie,
gdzieś na końcu świata,
mieszkała rodzinka:
synek, mama, tata.

Pieniędzy nie mieli,
z darów ziemi żyli,
co wyrosło zjedli
i nowe sadzili.

Jaś, tak się nazywał
syn tego rolnika,
często sam do lasu
po drewno pomykał.

W lesie dnia pewnego,
gdy za drzewem chodził
znalazł psa rannego,
duch z niego uchodził.

Na nic nie zważając,
Jaś opatrzył mu rany
i ostatni kęs chleba
został mu oddany.

I tak pies wszedł w rodzinę,
choć ciężka jej dola,
jednak już niebawem
odwdzięczyć się zdołał.

Gdy po ciężkiej pracy
wszyscy twardo spali,
od iskry z kominka
ogień się zapalił.

Czujny pies-przyjaciel
musiał się natrudzić,
by śpiącą w płomieniach
rodzinkę wybudzić.

O psim bohaterstwie
rozniosła się wieść,
ludzie z innych wiosek
chcieli pomoc nieść.

Rodzinnej niedoli
ludzie zaradzili.
odtąd w szczęściu, dostatku
wszyscy razem żyli.

Teraz wielki morał
przedstawię tu Wam:
niosąc innym pomoc,
otrzymasz ją sam.
                                                   /Adam Kemicer/


Mucha

W internecie mucha informacji szukała
na temat choroby, na którą według niego (internetu) umierała.
Bóle, obrzęki, kaszel suchy –
czyżby to był prion zabijający muchy?
Mucha padła, pogrzeb wielki,
a przyczyną śmierci był jęczmień niewielki.
                                                      /Bartek Sendek/ 


Koń i chłop

Pewien chłop posiadał konia.
Dbał o niego – karmił, sprzątał.
Koń był jednak nieszczęśliwy,
bo wolności pragnął zaznać.
Gdy już uciekł, wrócił rychło,
bo zrozumiał, co utracił.
                                                 /Przemek Freus/


Niedźwiedź i myśliwy

Idzie myśliwy przez las i podśpiewuje:
„Na polowanko, na polowanko!”.
Z tyłu wychodzi niedźwiedź,
klepie go po ramieniu i mówi:
„Zamiana ról!”.
I tak właśnie myśliwy stał się zwierzyną.
                                                      /Przemek Freus/


Wiewióreczka

Mała wiewióreczka mamy nie słuchała,
zamiast orzeszków cukiereczki zjadała.
Gdy ząbki straciła, orzechy jeść chciała,
lecz było za późno, bo gryźć czym już nie miała.
                                                    /Kinga Grzyb/