Zimny wiatr owiewał jej ciało. Pod jego naporem bieg dziewczyny był wolniejszy niż zwykle. Sportowe buty, bluza i zwykłe dresy, a w nich paczka papierosów kojących zszargane nerwy Lily. Nie wyróżniała się niczym od połowy ludzi mieszkających na przedmieściach miasta, tam gdzie ona.
Szare chmury okrywające niebo prawie każdego dnia mogły przyprawić o mdłości. Mijając kolejne osoby wyruszające codziennie o tej samej godzinie do pracy, zdawało jej się że zamknięta jest w kręgu czasu. Dzień w dzień robiła dokładnie te same czynności. Wstawała powoli z łóżka , kiedy było jeszcze ciemno. Jadła to, co akurat miała w lodówce, a nie było tego za wiele. Biegła do centrum „dla rozruchu”, robiła „zakupy” składające się z nowej paczki fajek, czegoś do picia i suchej bułki. Czasami zdarzało jej się kupić coś więcej, ale zwykle nie miała takiej potrzeby. Biegła dalej, rozglądając się wokół i badając każdy metr kwadratowy Londynu. Czujnie lustrowała ludzi od góry do dołu. Robiła to dokładnie. Każdy, dosłownie każdy był dla niej podejrzany…
Chcąc uniknąć nagłego deszczu, weszła do centrum bokserskiego. Wrzuciła zakupione artykuły spożywcze do swojej szafki i wbiegła do pomieszczenia z workami treningowymi. Rękawice już na nią czekały. Zaczęła energicznie uderzać w jeden z worków swoimi małymi, ale jak już zniszczonymi od ćwiczeń dłońmi. Złość uchodziła z niej przy każdym ruchu coraz bardziej. Krople potu pojawiły się na jej czole, a blond włosy posklejane od niego opadły jej na twarz. Odgarnęła je niezgrabnie przedramieniem, tym samym ocierając mokre czoło.
Była dobra. Tak przynajmniej mówili w klubie. Uczucia, które się w niej kłębiły pchały ją do silnych uderzeń. Pokonałaby niejednego faceta. Była gotowa do walki. Wiedział o tym każdy, kto ją widział. Nienawiść w oczach mówiła wszystko, chociaż nikt o niej dużo nie wiedział. Samotnik walczący o przetrwanie – powiedziałby każdy człowiek, któremu chociaż raz pokazała się na oczy. Ale prawda była całkowicie inna. Diametralnie inna…
***
Wracając, zawsze biegła tą samą drogą. Park, osiedle, dom. Nic nadzwyczajnego. A jednak. Biega tamtędy dla jednego powodu. Zawsze, w tym samym miejscu nieopodal zaczynających się przedmieść Londynu przy komisariacie stał tajemniczy chłopak. Za każdym razem oparty o ceglaną ścianę z telefonem dotykowym w dłoni. Zapatrzony w ekran. Przebiegając, czuła jego wzrok na swoim karku. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo według jej niezawodnych oczu dalej gapił się w kolorowy wyświetlacz. Był dla niej interesujący. Postawa jego ciała świadczyła o pewności siebie, a to była rzecz, której Lily nienawidziła najbardziej na świecie. Ominęła go więc, przebiegając dość blisko niego. Jej włosy spięte w kucyk drasnęły jego twarz końcówkami. Poruszył się. Na twarzy Liliann pojawił się cwany uśmieszek.
Czekał przed posterunkiem jak codziennie na swojego przyjaciela. Zniecierpliwienie dawało mu się już we znaki. Ruch jego nogi stawał się coraz szybszy. Mark zawsze się spóźniał.
James usłyszał znajomy rytmiczny tupot stóp. Nie musiał podnosić wzroku. Dobrze wiedział, że to biegnie właśnie ona. Blondynka w bluzie z kapturem. Uśmiechnął się pod nosem. Obserwował ją już od 2 miesięcy, od kiedy zaczęła tędy biegać. Był świadomy tego, że to z jego powodu. Był bystrym facetem. Dziewczęta lgnęły do niego jak pszczoły do miodu. Nie musiał się specjalnie zastanawiać, dlaczego tak jest. Jego brązowe ułożone w górę włosy, doskonale akcentowały linię męskiej szczęki, pokazując przy tym, jak bardzo był przystojny.
Wyczuł na twarzy lekki dotyk, jej pachnących jabłkami włosów. Pierwszy raz podniósł wzrok. Drgnął. Poczuł się jakby przegrał jakąś ważną nagrodę, którą miał w zasięgu ręki. Ta walka była dla obojga wiadoma. Nikt nie powiedział o niej na głos, jednak dało się wyczuć nutę rywalizacji, kiedy przebiegała. Kto pierwszy ulegnie drugiemu. Czy ona się zatrzyma, czy on się poruszy…
Z zamyślenia wyrwał go kuksaniec. Popatrzył na sprawcę. Ciemnoskóry, nieogolony mężczyzna stał u jego boku zaglądając mu przez ramie do jego telefonu.
- Szybciej się nie dało Mark ? – zapytał z wyrzutem James i schował komórkę do tylnej kieszeni spodni.
- Radziłbym ci się tak nie szczerzyć do tej blondyny – burknął, spychając tym samym temat swojego spóźnienia na drugi plan.
- Nie szczerzę się – Handsome zmarszczył brwi, wściekając się lekko na kolegę. – Dobra, nieważne. Chodź już, bo kolejny raz przez ciebie spóźnimy się na spotkanie – powiedział tylko, otwierając drzwi do swojego czerwonego Porsche. Obrażony przyjaciel okrążył auto i wsiadł z drugiej strony.
- No, ruszaj – westchnął z nutą goryczy w głosie.
- Tak jest – zaśmiał się brunet i włączył silnik.
Pojechali w umówione miejsce. Był to ciemny, niezbyt przyjemny bar. Śmierdziało spalonym olejem, w którym smażono frytki i rybę. Zamówili sobie po coca-coli i czekali na swojego gościa. Zajęli miejsca w rogu pomieszczenia. Mark patrzył na drzwi wejściowe bez przerwy. Oparł się o zagłówek sofy, rozmyślając.
Mieli przeprowadzić rozmowę z jednym z obiecujących zawodników wybranym przez trenerów z kilku bokserskich klubów w mieście. To oni mieli „sprawdzać nowo odkryte talenty”. Trzeba przyznać, że była to dość dziwna praca po tym jak zostało się Mistrzami Juniorów w boksie.
Siedzieli około piętnastu minut znudzeni już czekaniem, kiedy do baru weszła znajoma Jamesowi dziewczyna. W jednej sekundzie spiął się i usiadł normalnie, a nie jak „pół rozpuszczony bałwan w czasie odwilży”. Dziewczyna szukała wzrokiem nieznajomych chłopaków, o których wiedziała tylko tyle, że ma ich być dwóch i mają być dość młodzi. Patrzyła na wszystkie stoliki po kolei. W sumie nie miała za dużego wyboru, bo przy barze siedział stary pijak, a przy stoliku na środku jakaś młoda para z dzieckiem jadła obiad. Potem dostrzegła dwóch młodych chłopaków. Szczególnie jeden przykuł jej uwagę. Zmrużyła oczy, aby przekonać się, czy nie ma halucynacji…
Nie miała ich. Ruszyła w stronę tego też stolika i usiadła po drugiej stronie stołu z dwoma kanapami. Spoglądając na zdziwionych partnerów, wyłożyła swoje CV i przysunęła pod nos Jamesowi. Ten spojrzał na nią zaskoczony i tylko wziął je i otworzył. Mulat przyglądał jej się cały czas. Kątem oka spoglądał na przyjaciela. Handsome czytał tekst dotyczący dziewczyny w zawrotnym tempie. Pochłaniał o niej każdą informacje, ważną lub mniej ważną. W pewnej chwili coś go olśniło. Wrócił do rubryki dotyczącej pochodzenia i nazwiska.
- Lily ? – popatrzył na nią sponad kartki.
- Emm… Tak mam na imię – uśmiechnęła się zakłopotana. James wyciągnął do niej dłoń.
- James. James Handsome – usta dziewczyny przybrały kształt litery „o”. Podała mu rękę.
Mark patrzył na nich zdziwiony. Westchnął głośno.
- O co chodzi ? Czy ja o czymś nie wiem ? – zdenerwował się. Brunet spojrzał na przyjaciela.
- Sam nie wiem… Ale chyba ją znam…
- Jak to ? – zmarszczył brwi, nie zwracając uwagi na siedzący obok nich obiekt rozmowy. Odkaszlnęła. Odwrócili się momentalnie.
- Dziękuję szanownym panom za uwagę – powiedziała uszczypliwie. – Możemy się zająć naszą rozmową o boksie i zostawić dawne znajomości ? – Mark przewrócił oczami i zmienił temat. James za to pogrążył się w swoich myślach. Analizował przeszłość, szukając wspomnień o osobie siedzącej przed nim twarzą w twarz…
Szczęściara
PS Skąd James zna Lily? Jaką wspólną przeszłość ukrywają? I co szykuje im przyszłość? Ciąg dalszy historii już wkrótce :)