W 2017 roku
do kin weszła kolejna wersja ekranizacji kultowej historii autorstwa Agathy
Christie pt. „Morderstwo w Orient
Expressie”. Tym razem reżyserem został Kenneth Branath, który oprócz
trzymania pieczy nad całym filmem, wcielił się również w główną rolę i został
Herkulesem Poirot XXI wieku.
Kenneth
Branath – jeśli to nazwisko wydaje wam się znajome, to prawdopodobnie
kojarzycie je z Harry’ego Pottera, a dokładnie z drugiego filmu, czyli „Komnaty
tajemnic”. Branath grał tam czarującego Gilderoy’a Lockharta. Oprócz tego ten
sam mężczyzna wyreżyserował „Kopciuszka”
z Lily James w roli tytułowej.
W „Morderstwie w Orient Expressie” po raz
pierwszy widzimy belgijskiego detektywa Herkulesa Poirot , gdy ten rozwiązuje
szybko i sprawnie zagadkę ukradzionego zabytku. Po chwili widzimy, że podchodzi
do niego mężczyzna i oznajmia mu, że musi wyruszyć do Londynu w związku ze
sprawą wagi państwowej. Detektyw zgadza się, ale okazuje się, iż nigdzie nie ma
już wolnych miejsc i Herkules nie ma jak dostać się do miasta. Na szczęście
jego przyjaciel jest konduktorem w pociągu, jadącym w tę samą stronę, co
detektyw. W nim również wszystkie przedziały są już zajęte, ale jeden z
pasażerów nie zjawia się na czas i Poirot zajmuje jego miejsce. W wagonie
poznaje wielu ludzi o różnych osobowościach, których na pierwszy rzut oka nie
łączy absolutnie nic. Jednym z nich jest złowieszczo wyglądający Edward
Rachett. Jednego dnia pociąg wykoleja się podczas burzy śnieżnej i mężczyzna
ten przychodzi do Herkulesa, aby zaoferować mu pieniądze w zamian za ochronę,
ponieważ znalazł na swoim łóżku list z pogróżkami. Poirot odrzuca jego
propozycję, oznajmiając że jest detektywem, a nie ochroniarzem. Następnego dnia
Rachett zostaje znaleziony martwy z wieloma ranami kłutymi, a Herkules poprzysięga
pasażerom, że odnajdzie mordercę i przekaże go policji. Jednak nie wie, że
zagadka ta jest o wiele bardziej skomplikowana niż się wydaje…
Jako fanka
książek Agathy Christie, Davida Sucheta w roli błyskotliwego Belga oraz przede
wszystkim tej specyficznej historii, byłam nastawiona sceptycznie do najnowszej
ekranizacji. Jednakże po seansie mogę powiedzieć z ręką na sercu, że nie miałam
czego się obawiać i że jest to bardzo dobra ekranizacja!
Cała fabuła
filmu pokrywała się z książkowym pierwowzorem prawie 1:1, a klimat lat 30
został oddany perfekcyjnie. Warta wspomnienia jest również bardzo dobrze
dobrana obsada, w której znalazło się wiele gwiazd kina znanych ze wspaniałej
gry aktorskiej. Oglądając „Morderstwo w
Orient Expressie” na ekranie możemy zobaczyć Johhny’ego Deppa, Michael
Pfeiffer, Judi Dench, Willema Dafoe czy Penelope Cruz. Akcja jest dynamiczna, a
film nie jest sztucznie przedłużony, dzięki czemu pół godziny wydaje się być jak
pięć minut. Jednak czymś co mnie naprawdę zachwyciło, były zdjęcia. Ujęcia
ośnieżonych gór oraz pięknych zachodów i wschodów słońca budzą emocje, których
nie spodziewalibyśmy się podczas oglądania takiego tytułu. Nie można również
pominąć innowacyjnej zabawy kamerą, gdzie w jednym momencie znajdowała się ona ponad
postaciami albo za oknem, słysząc rozmowę wewnątrz pociągu. Dzięki temu czuliśmy
się, jakbyśmy rzeczywiście stali na
dworze i obserwowali zaistniałą sytuację.
Jedyna
rzecz, która mi nie podpasowała, to wąsy Herkulesa, które powinny być małe i
czarne, a były ogromne i brązowo-szare. Zgaduję, że była to po prostu koncepcja
reżysera i jestem skłonna mu to wybaczyć, bo nie była to aż tak wielka zmiana.
Zresztą po pewnym czasie przestałam zwracać na nie uwagę, całkowicie
koncentrując się na interesującej i bardzo skomplikowanej fabule.
„Morderstwo w Orient Expressie” w
reżyserii Branatha to idealny sposób na spędzenie czasu zarówno dla tych, co
już dobrze znają Herkulesa Poirot, jak i dla tych, którzy spotkają się z nim po
raz pierwszy. Film nie jest nachalny i nie zarzuca nas faktami z życia
detektywa, które powinniśmy już znać, a raczej powoli prowadzi nas za rękę,
jednocześnie pozwalając nam delektować się całą historią. Mogę wam
zagwarantować, że po obejrzeniu filmu na waszych ustach zagości tak duży
uśmiech, jak duże są wąsy belgijskiego detektywa.
Polecam.
Wiktoria
Bambynek