poniedziałek, 27 maja 2019

"Morderstwo w Orient Expressie" - recenzja filmu




W 2017 roku do kin weszła kolejna wersja ekranizacji kultowej historii autorstwa Agathy Christie pt. „Morderstwo w Orient Expressie”. Tym razem reżyserem został Kenneth Branath, który oprócz trzymania pieczy nad całym filmem, wcielił się również w główną rolę i został Herkulesem Poirot XXI wieku.
Kenneth Branath – jeśli to nazwisko wydaje wam się znajome, to prawdopodobnie kojarzycie je z Harry’ego Pottera, a dokładnie z drugiego filmu, czyli „Komnaty tajemnic”. Branath grał tam czarującego Gilderoy’a Lockharta. Oprócz tego ten sam mężczyzna wyreżyserował „Kopciuszka” z Lily James w roli tytułowej.
W „Morderstwie w Orient Expressie” po raz pierwszy widzimy belgijskiego detektywa Herkulesa Poirot , gdy ten rozwiązuje szybko i sprawnie zagadkę ukradzionego zabytku. Po chwili widzimy, że podchodzi do niego mężczyzna i oznajmia mu, że musi wyruszyć do Londynu w związku ze sprawą wagi państwowej. Detektyw zgadza się, ale okazuje się, iż nigdzie nie ma już wolnych miejsc i Herkules nie ma jak dostać się do miasta. Na szczęście jego przyjaciel jest konduktorem w pociągu, jadącym w tę samą stronę, co detektyw. W nim również wszystkie przedziały są już zajęte, ale jeden z pasażerów nie zjawia się na czas i Poirot zajmuje jego miejsce. W wagonie poznaje wielu ludzi o różnych osobowościach, których na pierwszy rzut oka nie łączy absolutnie nic. Jednym z nich jest złowieszczo wyglądający Edward Rachett. Jednego dnia pociąg wykoleja się podczas burzy śnieżnej i mężczyzna ten przychodzi do Herkulesa, aby zaoferować mu pieniądze w zamian za ochronę, ponieważ znalazł na swoim łóżku list z pogróżkami. Poirot odrzuca jego propozycję, oznajmiając że jest detektywem, a nie ochroniarzem. Następnego dnia Rachett zostaje znaleziony martwy z wieloma ranami kłutymi, a Herkules poprzysięga pasażerom, że odnajdzie mordercę i przekaże go policji. Jednak nie wie, że zagadka ta jest o wiele bardziej skomplikowana niż się wydaje…
Jako fanka książek Agathy Christie, Davida Sucheta w roli błyskotliwego Belga oraz przede wszystkim tej specyficznej historii, byłam nastawiona sceptycznie do najnowszej ekranizacji. Jednakże po seansie mogę powiedzieć z ręką na sercu, że nie miałam czego się obawiać i że jest to bardzo dobra ekranizacja!
Cała fabuła filmu pokrywała się z książkowym pierwowzorem prawie 1:1, a klimat lat 30 został oddany perfekcyjnie. Warta wspomnienia jest również bardzo dobrze dobrana obsada, w której znalazło się wiele gwiazd kina znanych ze wspaniałej gry aktorskiej. Oglądając „Morderstwo w Orient Expressie” na ekranie możemy zobaczyć Johhny’ego Deppa, Michael Pfeiffer, Judi Dench, Willema Dafoe czy Penelope Cruz. Akcja jest dynamiczna, a film nie jest sztucznie przedłużony, dzięki czemu pół godziny wydaje się być jak pięć minut. Jednak czymś co mnie naprawdę zachwyciło, były zdjęcia. Ujęcia ośnieżonych gór oraz pięknych zachodów i wschodów słońca budzą emocje, których nie spodziewalibyśmy się podczas oglądania takiego tytułu. Nie można również pominąć innowacyjnej zabawy kamerą, gdzie w jednym momencie znajdowała się ona ponad postaciami albo za oknem, słysząc rozmowę wewnątrz pociągu. Dzięki temu czuliśmy się, jakbyśmy  rzeczywiście stali na dworze i obserwowali zaistniałą sytuację.
Jedyna rzecz, która mi nie podpasowała, to wąsy Herkulesa, które powinny być małe i czarne, a były ogromne i brązowo-szare. Zgaduję, że była to po prostu koncepcja reżysera i jestem skłonna mu to wybaczyć, bo nie była to aż tak wielka zmiana. Zresztą po pewnym czasie przestałam zwracać na nie uwagę, całkowicie koncentrując się na interesującej i bardzo skomplikowanej fabule.
Morderstwo w Orient Expressie” w reżyserii Branatha to idealny sposób na spędzenie czasu zarówno dla tych, co już dobrze znają Herkulesa Poirot, jak i dla tych, którzy spotkają się z nim po raz pierwszy. Film nie jest nachalny i nie zarzuca nas faktami z życia detektywa, które powinniśmy już znać, a raczej powoli prowadzi nas za rękę, jednocześnie pozwalając nam delektować się całą historią. Mogę wam zagwarantować, że po obejrzeniu filmu na waszych ustach zagości tak duży uśmiech, jak duże są wąsy belgijskiego detektywa.                  
Polecam.

Wiktoria Bambynek