poniedziałek, 21 października 2013

Dzikie wakacje


Wydarzyło się to wszystko na początku wakacji, zaraz po zakończeniu roku szkolnego.
        Zaczęłam się pakować w ostatnim dniu szkoły, bo dzień po zakończeniu mieliśmy wyjeżdżać z moimi najlepszymi przyjaciółmi: Lily, Martinem i Natanem. Nie chodziliśmy do jednej klasy, ale znaliśmy się z liceum.
        A właśnie! Jeszcze się nie przedstawiłam… Nazywam się Maggi Wesley i chodzę do szkoły w Winnipeg, w Kanadzie. Mam 16 lat ( tak jak Lily, bo chodzimy do jednej klasy, Martin i Natan mają 17). Szczerze, to chciałabym już być pełnoletnia... Nienawidzę moich przybranych rodziców. Tak właściwie to nie ufam nikomu innemu tylko Lily. Kiedy miałam 12 lat, moi biologiczni rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Ja na moje szczęście ocalałam…
       Wracając do wakacji… Najpierw tata Nathana zawiózł nas do portu morskiego w Vancouver swoim samochodem. Potem wszyscy wsiedliśmy na statek płynący na Kubę - do Havany. Bardzo się cieszyłam z naszego wyjazdu, bo już od dawna skrycie podkochiwałam się w Nathanie… Wiedziała o tym oczywiście tylko Lily, ale i tak domyślałam się, że nic z tego nie będzie. Lily na razie nie chciała mieć chłopaka, ale mnie bardzo zależało na Nathanie…
       Płynęliśmy 2 dni i kajutę mieliśmy wszyscy razem. Mnie to oczywiście odpowiadało w 100%! Już chciałabym być na miejscu w hotelu (pokój w hotelu też mamy wspólny), bo może coś wyjdzie z Nathanem i to nie będzie tylko przyjaźń... Następnego dnia poszliśmy wszyscy na śniadanie. Atmosfera była trochę napięta, ale Nathan i tak się do mnie uśmiechał.
- Ej! – zaczęła Lily – Czemu wszyscy są tacy spięci?! Wakacje mamy i trzeba je wykorzystać!
- Dobra! – wykrzyknęłam. – Dzisiaj już będziemy na miejscu, więc gdzie idziemy - do kina czy na zakupy?
- Nigdzie – odburknął Martin. – Nie idziemy ani do kina, ani na zakupy tylko będziemy pływać w przyhotelowym basenie. Nagle ni stąd, ni zowąd cały statek zaczął się trząść, a my kręciliśmy się w kółko.
- Co to?! – krzyczałam przerażona i mimowolnie przytuliłam się do Lily.
- Chyba wpadliśmy w wir wodny! – zauważył Martin.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami, tak jakbym zemdlała…
       Kiedy się obudziłam, byłam w jakimś dziwacznym miejscu... Wszystko wokół miało takie ciemne i ponure kolory.
- Lily, Martin, Nathan! Gdzie jesteście?! – zawołałam przerażona.
Ledwo skończyłam zdanie, a oni spadli na mnie jakby z nieba.
- Gdzie my jesteśmy? – zdziwiona Lily masowała obolałą głowę.
- Nie pytaj mnie, sama nie wiem… - odpowiedziałam.
- Patrzcie, tam się coś rusza! – wykrzyknął Martin. – Chodźcie schowamy się za tą wielką skałą.
Wielki cień zbliżał się do nas coraz szybciej. Cała trzęsłam się ze strachu. Oddychałam tak szybko i głośno, że to coś na pewno mnie usłyszało.
- Kto tu jest?! – zawołał ktoś grubym głosem. Podszedł bliżej i odsunął skałę, za którą siedzieliśmy. Okazało się, że był to olbrzym z wielkim pryszczatym nosem i burzą loków na głowie.
- Przepraszamy panie olbrzymie, że zakłócamy pana spokój, ale trafiliśmy tutaj przypadkiem - wydukałam.
- Aha! – wykrzyknął. – Nie jesteście jedyni. Już wcześniej miewałem gości, ale nigdy tak młodych. Mam na imię Denis.
- Miło nam. Wyjechaliśmy na wakacje, ale coś nas wciągnęło, tutaj – powiedziała Lily.
- Pomogę wam się stąd wydostać. Wiem co zrobić, by wyjść z powrotem.
- Co takiego? – zapytał szybko Nathan.
- Spójrzcie. Jesteśmy w moim ogrodzie, a to mój dom.
Wszyscy spojrzeliśmy na ogromną budowlę za nami.
- I co musimy zrobić? – zapytałam zdenerwowana.
- Musicie w tym domu znaleźć 4 kamienie szlachetne: szafir, rubin, szmaragd i cytryn, a następnie włożyć je do zbroi rycerskiej.
- Jak to mamy zrobić? – zapytałam.
- Macie tu 4 mapy całego domu, a kamienie są zaznaczone ich kolorami.
- Łatwizna! – krzyknął uradowany Martin
- Nie wydaje mi się… - stwierdziła Lily.
       Wszyscy weszliśmy do domu i rozdzieliliśmy się każdy w swoją stronę. Ja miałam zaznaczony na mapie kolor czerwony (rubin). Lily niebieski (szafir), Natan zielony (czmaragd), a Martin żółty (Cytryn). Musiałam iść tylko w górę schodami, potem prosto, 2 razy w prawo i potem w lewo i już byłam na miejscu. Znalazłam poluzowaną cegłę w ścianie i tam znajdowało się świecidełko. Trochę zabłądziłam, idąc z powrotem, ale kiedy byłam już przy zbroi, reszta na mnie czekała.
- Dobrze wam poszło. Chodźcie za mną! – poinformował nas Denis.
Zaprowadził nas do kolejnej zbroi. Przekręcił jej dłoń o 360 stopni i otworzyło się jakieś tajemne przejście.
- Do widzenia przyjaciele!
- Do widzenia Denisie! – Powiedziałam, uśmiechając się do trzymetrowego olbrzyma.
Weszliśmy do drzwi, trzymając się za ręce i zaczęliśmy znowu spadać w dół, aż znaleźliśmy się na placu zabaw obok naszego podwórka.
- Ale to była niesamowita przygoda – westchnęła Lily.
- Ja jej na pewno nie chcę powtarzać! – wykrzyknął stanowczo Martin.
Zaśmialiśmy się wszyscy. Martin i jego poczucie humoru… Potem rozeszliśmy się - każdy w swoją stronę.
        Wróciłam do domu i przytuliłam się do mamy.
- Ale miałam przygodę, mamo! – powiedziałam do niej. – Opowiem ci wszystko później, teraz jestem bardzo zmęczona.
      Po tegorocznych wakacjach nie miałam najmniejszego zamiaru wyjeżdżać poza granicę Kanady. Tutaj było mi dobrze…

Julia Drzewiecka